niedziela, 13 września 2015

Mój wolontariat na Ukrainie - bo chodzę nie tylko w szpilkach










Czy to już wolontariat?

    Pierwsze moje pomaganie kojarzy mi się z programem telewizyjnym Niewidzialna ręka. Był on nadawany w TVP w latach 60 i 70 XX w. Idea tego programu w ramach Ekranu z bratkiem  i Teleranka  była skierowana głównie do harcerzy i miała budzić postawy prospołeczne. Dzieci i młodzież zainspirowane programem miały pomagać bezinteresownie ale i tajemniczo, pozostawiając ślad niewidzialnej ręki.

    Nie chodziłam jeszcze do szkoły i robiłyśmy takie akcje razem z moją kuzynką Bożeną. Było więc sprzątanie u cioci a nawet sąsiadów. Zamiatanie koło domu, wyrywanie chwastów z grządek…. Dorośli pewnie wiedzieli, ale my byłyśmy z siebie niezwykle dumne, że tak tajemniczo pomagamy.
Później były Zuchy i Harcerstwo oraz mnóstwo akcji jeszcze wtedy nie nazywanych jako wolontariat… Studia, praca i pomaganie jako coś naturalnego. Myślę, że większość ludzi tak ma. Czasem słyszałam od bliskich: nie przesadzaj, jeszcze ci mało, mało masz pracy w pracy i w domu…


\

Mój wolontariat`2012

    Kiedy jako bardzo dorosła osoba oznajmiłam rodzinie, że jadę na wolontariat na Ukrainę nikt nie wierzył. Dopiero kiedy stopniowo „rósł” mój podróżny bagaż (plecak, śpiwór, karimata…) zaczęło dochodzić do moich bliskich, że to nie jest żart ale realna zapowiedź podróży…
Zdecydowałam się na wyprawę iście studencką. Z plecakiem, autobusem, pociągiem i pieszo przez przejście graniczne  Przemyśl - Medyka. Potem jakieś ponad 60 km do Lwowa i prawie 600 km pociągiem do Kijowa. Wrażenia bezcenne. Muszę jeszcze dodać, że oglądałam Ukrainę w okresie wyjątkowym, bowiem było to zaraz po Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej’2012.
Przejście graniczne w Medyce to horror, który pozostał chyba jeszcze jako relikt z czasów komuny. Setki „mrówek” stojących na drodze ogrodzonej z dwóch stron siatką drucianą. Żar się leje z nieba i wszyscy czekają…

   Po przekroczeniu granicy ulga. Lokalny sklep spożywczy i bród, a obok toaleta z kilkoma muszlami klozetowymi bez dostępu do bieżącej wody, za to ze stadem brzęczących, dobrze wypasionych much i innych insektów.
    Jedziemy do Lwowa wynajętym busikiem, który mam wrażenie rozsypie się po drodze. Kierowca to przemiły pan. Nauczyciel, który z pensji nie był w stanie utrzymać rodziny dlatego parał się przewożeniem pasażerów. Największe żniwo zebrał oczywiście podczas Euro. Pytamy o pasy i słyszymy salwę śmiechu. Opowiedział nam jak to zwłaszcza Holendrzy i Anglicy kochali jazdę bez pasów i z zachwytu wykrzykiwali: I love Ukraine!

    Kierowca aby „przeżyć” w ukraińskim buszu powiązań, zależności i korupcji musiał „odpalać” comiesięczne haracze, w tym również policji. Znaki drogowe to tylko ozdobniki, a jazda pod prąd jako coś normalnego. Jechaliśmy wyasfaltowaną drogą, którą zbudowano w 3 tygodnie, ale jak poinformował nas kierowca po zimie prawdopodobnie jej nie będzie.

    Stary, piękny Lwów. Pamiętam go jeszcze z czasów studenckich, gdzie za parę złotych szaleliśmy w hotelu, który był tylko przystankiem w drodze do Bułgarii.
Zrobiłam kilka zdjęć i poszliśmy na późny obiad bowiem do odjazdu pociągu było jeszcze trochę czasu.









    Wejście do pociągu to było wyzwanie! Kilkakrotna ścisła kontrola biletów, przez różnych mundurowych to było nic w porównaniu z dalszymi wydarzeniami. W pociągu zaczęto rozdawać jakieś tobołki, a ludzie zaczęli ściągać z góry coś co przypominało kołdrę i poduszkę koloru nijakiego. W owych tobołkach były poszwy o barwie – lepiej nie wspomnę. Kiedy zobaczyłam rozbierających się spoconych facetów, wspomniałam słowa moich dzieci: mamo przecież mówiłaś, że czasy studenckie, namioty i inne ekstrema masz już za sobą…
Z plecakiem i kurczowo ściśniętą torebką, okryłam się dużym szalem i obserwowałam  „nocne, barwne życie”, które toczyło się w pociągu. Przede mną było prawie 600 km jakże barwnej podróży!

    Kijów zwiedzałam dopiero w drodze powrotnej bowiem aby dotrzeć na miejsce musieliśmy pokonać jeszcze odległość około 70 km. Wprawdzie to tylko 70 km od Kijowa, a znalazłam się na wsi, jakiej nie pamiętam nawet z dzieciństwa.

    Dotknęłam biedy, której nie oglądałam na własne oczy nigdy. Na wsiach ukraińskich opieka zdrowotna prawie nie funkcjonuje. Szkoła to najczęściej dzieci od kilku do kilkunastu lat stłoczone w jednej klasie. Dzieci, z którymi pracowałam i tak byli wybrańcami losu, bowiem były pod opieką kościoła i ciągłej pomocy z Polski.
    Wśród wolontariuszy były różne osoby, najwięcej studentów różnych kierunków. Tu muszę dodać, że bardzo brakowało mi pośród tych młodych ludzi, profesjonalizmu naszych studentów z Cieszyna.

    Praca z dziećmi polegała na opiece i zorganizowaniu czasu przez 24 godziny na dobę, łącznie z posiłkami. W lokalnym wiejskim sklepie trzeba było wcześniej zamawiać chleb i inne produkty bo praktycznie nic w nim nie było. Jeden sklep na całą wieś – taki ze wszystkim, ale produkty spożywcze na zamówienie.

    Część dzieci spała na miejscu, a niektóre były odprowadzane do domu. Warunki w jakich mieszkały rodziny były potworne. Szczególnie musiały być trudne do przeżycia zimą.
Dzieci bardzo przyjazne i otwarte. Ciekawe i chętne wszystkich zajęć od plastycznych po ruchowe i gotowanie, które było chyba największą frajdą. Kiedy robiłam wystawę z prac plastycznych poprosiłam 10 – letnią Saszkę aby podpisała swój rysunek. Dziewczynka się wykręcała, napisała dwie literki i wtedy zorientowałam się, że ona nie potrafi się podpisać. Porozmawiałam z nią potem trochę o szkole, czego się uczą i jak to wygląda… Myślę, że  można to porównać do okresu sprzed II wojny w Polsce, kiedy na wsi był jeden nauczyciel (często ktoś kto umiał czytać i pisać) a dzieci „uczyły„ się w jednej klasie.

    To był bardzo pouczający wolontariat. Dotknęłam biedy na ukraińskiej wsi. Poznałam jak funkcjonuje wiejska szkoła, opieka medyczna i socjalna. Ci ludzie są tak naprawdę zdani sami na siebie. Bieda generuje kolejne pokolenia biedaków. Dzieci, kiedy dorastają „uciekają” do miasta i bez powodzenia szukają pracy. Są łatwym łupem i towarem dla różnego rodzaju grup przestępczych.

























































    Byłam na Ukrainie i w Kijowie przed tragicznymi wydarzeniami. Po tym co się stało bieda przybrała  jeszcze groźniejsze i bardziej tragiczne oblicze. Oficjalne dane z 2013 r. podają, że na Ukrainie poniżej poziomu ubóstwa żyło 10-12 proc. społeczeństwa, w 2014 roku było to już 15 proc. Jednak gdyby zastosować kryteria ONZ dla Europy Wschodniej, czyli dochody poniżej 5 USD dziennie na osobę, to według tych wskaźników ponad 80 proc. Ukraińców żyje poniżej poziomu biedy. Do ubóstwa dołączył jeszcze totalny chaos, jeszcze większa korupcja i strach. 
XXI wiek – Europo czy tak miałaś wyglądać?