piątek, 2 listopada 2018

Beata Kozieł - wspomnienie










+ dr Beata Kozieł
1975-2012 +


Ciężko pogodzić się z odejściem, które wydaje się całkowicie irracjonalne. Nagła śmierć dr Beaty Kozieł (1975 – 2012) to był tragiczny wypadek.
 
Była moją koleżanka z pracy. Poznałyśmy się w Jastrzębiu, w Ośrodku Zamiejscowym Uniwersytetu Śląskiego dopiero w 2000 roku. Tam było więcej czasu na rozmowę, bowiem był wspólny gabinet dla wszystkich pracowników. W Cieszynie najczęściej rozmawiałyśmy na schodach, czasem w przelocie, czasem nieco dłużej… Jakoś tak się składało, że obok Beatki nigdy nie przeszłam obojętnie i ze zdawkowym „cześć”. Zamieniałyśmy kilka zdań albo nieco więcej, kiedy czas na to pozwalał.

Zawsze towarzyszył jej uśmiech, czasem zatroskanie, czasem bardzo podekscytowana opowiada o tym co ją nurtowało, niepokoiło. Byłam jej starszą koleżanką i bardzo lubiłam te rozmowy. Najbardziej chyba o dzieciach. Opowiadała o nich z wielką miłością ale też z matczyną dumą.
Nie „posłała” swojego synka do szkoły jako sześciolatka. Powiedziała: Wiesz, on jest bardzo zdolny ale wrażliwy i drobny, w warunkach polskiej szkoły zatraciłby całą ciekawość poznawania a może nawet by się zniechęcił… Przyznałam jej rację…


W swoich badaniach zajmowała się niepowodzeniami szkolnymi, współczesnymi tendencjami w opiece nad dzieckiem oraz edukacją wielo - i międzykulturową. Była niezwykle pracowita, systematyczna i zdolna. Do tego życzliwa i ciepła a jednocześnie skromna. Doskonale radziła sobie z pracą i byciem mamą. Myślę, że dzieci były dla niej priorytetem.


Na jej pogrzebie było czarno – biało. Były tłumy ubranych na ciemno ludzi a większość miała białe róże w dłoniach. Niektórzy patrzyli z niedowierzaniem…, że to niemożliwe. Większość płakała, bo łzy same spadały jak ciężkie kamienie. Pamiętam jeszcze dwójkę małych chłopców tulących się do ojca…to byli synowie...





Mijają kolejne zebrania, święta, uroczystości, a ja w pracy czasem przystaję na rogu schodów na drugim piętrze i odtwarzam dawne obrazy. Czasem też zatrzymuję się na cmentarzu w Jastrzębiu aby się pomodlić, zapalić znicz i zadaję retoryczne pytanie: Jaki sens miała ta śmierć i kto tu na ziemi dźwiga ciężar cierpienia? Dlaczego tak się stało?
Z takim odejściem pogodzić się ciężko…


"Śmierć nie jest końcem ale początkiem, 
początkiem życia wiecznego, 
które Pan obiecał swoim sługom....
Dlatego śmierć przenosi człowieka,
który Ewangelię uczynił wzorem
i pragnieniem swojego życia,
tam, gdzie jest Chrystus"



 [J. Paweł II]






Spoczywaj w pokoju Beatko. Byłaś dobrą koleżanką, wspaniałą mamą i żoną, byłaś dobrym człowiekiem… Pozostałaś w pamięci i sercu... brakuje Ciebie…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz